- Będę robił wszystko, żeby ten zespół prezentował się jak najlepiej, ale jak to wyjdzie to się okaże. To jest tylko sport i wszystkiego nie da się przewidzieć - mówi szkoleniowiec Radomiaka Jerzy Rot. Z trenerem zielonych rozmawialiśmy między innymi o propozycji pracy w Radomiaku, o sezonie 2001/2002, kiedy to Jerzy Rot pracował w klubie ze Struga oraz o celach na nadchodzący sezon III ligi. Zachęcamy do lektury wywiadu.
Radomiak.com.pl: Jak długo trwały pana rozmowy z zarządem klubu?
Jerzy Rot: - To był przypadek szczerze mówiąc, ponieważ w Kraśniku przejąłem już obowiązki trenera, ale prezes Stali, który jednocześnie jest posłem wyjechał do Warszawy i zostawił rozmowy ze mną ludziom niekompetentnym. Nie doprowadziliśmy rozmów do finału z różnych względów i w tym momencie odezwał się do mnie prezes Radomiaka. Dla mnie jest to duże wyzwanie, bo wiadomo, że Radomiak jest rozpoznawalną firmą w Polsce i na pewno dla trenera jest to duża mobilizacja pracować w takim klubie. Dlatego nie zastanawiałem się zbyt długo i doszliśmy szybko do porozumienia. Nie miałem nic wspólnego z tymi sprawami, które potoczyły się wcześniej w klubie. Od razu zapytałem co z poprzednim trenerem, otrzymałem odpowiedź, że obie strony nie były w stanie porozumieć się ze sobą. No cóż, w piłce tak jest. Dostaje się propozycję i albo się z niej korzysta, albo nie.
Na jaki okres czasu związał się pan z Radomiakiem?
- Ja to nazywam "narzeczeństwem". Z mojej strony nie było takich uwarunkowań, że muszę mieć kontrakt na dwa czy trzy lata. Należę do ludzi, którzy wchodzą do klubu przede wszystkim pracować. Jeżeli będzie dobrze i fajnie to siądziemy dalej do rozmów, jeśli nie to trudno. Taka jest piłka i nie chciałbym nikomu oraz sobie wiązać rąk. Nigdy na dzień dobry nie rozmawiam o pieniądzach, ale o celach sportowych i o tym w jaki sposób swoją osobą mogę podnieść poziom sportowy, to jest dla mnie najważniejsze.
Czy zarząd postawił przed panem cel jakim jest awans do II ligi?
- Dużo będzie zależało od sytuacji kadrowej. Jeśli nie ulegnie ona pogorszeniu, tzn. jeśli wiodący zawodnicy nie opuszczą klubu, plus dokonamy wzmocnień to ja jestem optymistą. Będę robił wszystko, żeby ten zespół prezentował się jak najlepiej, ale jak to wyjdzie to się okaże. To jest tylko sport i wszystkiego nie da się przewidzieć.
Rozmawiał pan już z byłym trenerem Zbigniewem Wachowiczem na temat drużyny?
- Tak oczywiście, znamy się ze Zbyszkiem bardzo dobrze, mamy wzajemny szacunek i pierwsze co to pogratulowałem Zbyszkowi bardzo dobrych wyników i awansu. W piłce jest tak jak na przystanku tramwajowym, jeden wsiada drugi wysiada. Mam nadzieję, że czeka go bardzo udany rozwój jeśli chodzi o pracę trenera. Rozmawialiśmy o drużynie i nie tylko. Mamy ze sobą bardzo dobry kontakt i nie mamy wobec siebie żadnych zastrzeżeń. Wiadomo, że po mnie też ktoś tutaj przyjdzie i wtedy ja będę musiał szukać pracy. Takie jest życie.
Wróćmy do pana pierwszej przygody z Radomiakiem. Sytuacja była diametralnie inna. Jak pan wspomina tamten okres?
- Jak przychodziłem wówczas do Radomiaka to było czterech zawodników na poziomie trzecioligowym. Nie da się porównać obecnej sytuacji finansowej i organizacyjnej z tą przed laty. W styczniu 2002 roku pojawiły się już pieniądze i na wiosnę zdobyliśmy 30. punktów [w rundzie jesiennej 13. przyp. red.]. Niestety walkower za mecz z Legionovią i do utrzymania zabrakło niewiele, czterech punktów. Gdyby ta jesień była choć w połowie tak udana jak wiosna to byśmy spokojnie się utrzymali, ale niestety nie było możliwości stworzenia zespołu, który w rundzie jesiennej był w stanie skutecznie rywalizować. W tym trudnym okresie czułem taką więź z kibicami, którzy zawsze nam dobrze życzyli. No cóż nie udało się, ale myślę, że w tej trudnej sytuacji, kiedy Radomiak mógł przestać istnieć, dołożyłem jakąś swoją cegiełkę na plus. Wtedy nie było chętnego do pracy w Radomiaku. Zawodnicy nie mieli na życie, nie mieli na to, żeby dojechać do domu. Wspominam to jako szkołę przetrwania, ale zgodnie z zasadą co cię nie zabije to cię wzmocni jestem teraz w nowym Radomiaku i postaram się swoimi umiejętnościami i swoim warsztatem zachęcić drużynę do współpracy. Nie będzie to łatwe, bo na pewno zespół był związany z moim poprzednikiem tym bardziej, że występował z nimi na boisku, ale cały czas tłumaczę zawodnikom, że ja nie przyszedłem tutaj przeszkadzać i nie ma sensu rozdrabniać tego co było tydzień czy miesiąc temu.